poniedziałek, 9 listopada 2015

Ostatni wyjazd w trasę.

"Nothing goes as planned
 Everything will break
 People say goodbye
 In their own special way.

 Everything will change
 Nothing stays the same"

"Nic nie pójdzie zgodnie z planem
Wszystko się rozpadnie
Ludzie mówią żegnaj
Na swój specjalny sposób.

Wszystko się zmieni,
Nic nie zostanie takie samo" 

  To są słowa piosenki, która mi w zeszłym roku siedziała non stop w głowie. Tak, jakby mną zawładnęła. Teraz po czasie widzę, że to był złowieszczy znak.

  Dokładnie rok temu, 9 listopada 2014r, Krzyś wyjeżdżał w trasę. Po 3 tygodniowym urlopie. 

  Nigdy nie myślałam, że ten dzień będzie tym dniem, gdy po raz ostatni będę machała Mu przez okno, aż nie zniknie z pola widzenia. Gdy po raz ostatni będę robiła Mu znak krzyżyka na czole, aby zawsze bezpiecznie wracał do domu. 

  To była niedziela. Wyjeżdżał o 17:00. Miał być na 18:00 na bazie i stamtąd osobówką jechać do Niemiec, gdzie czekała na Niego ciężarówka. Dzień wcześniej dyspozytorka napisała Guciowi SMS-a, że wyjazd jest wcześniej niż planowano, o 10 rano! Wkurzyłam się, bo nie dość, że ganiają kierowców jak psy, to jeszcze niedzielę chce skrócić. W lodówce leżało mięso na gulasz, a ja nie chciałam, aby wyjeżdżał bez obiadu i bez prowiantu. Ten prowiant, to taki kawałek domu w trasie. A poza tym rozłąka na kolejne tygodnie... Te dodatkowe godziny to prawdziwy skarb. Odpisałam Jej (oczywiście, że to niby Krzyś pisze), "przykro mi bardzo, ale wyjazd będzie o 18-tej, nie mogę zmienić planów". A Ona przeprosiła za zamieszanie i oczywiście anulowała 10-tą. A więc zyskaliśmy dodatkowe godziny! Pamiętam, że wtedy Gucio powiedział do mnie: "Pciółka, jesteś wielka!" 

  Wcale nie. Brakowało im kierowców. Pomimo tego szukali sobie takich, na których chcieli sobie pojeździć. Przed tym wyjazdem powiedziałam to Guciowi. "Wykorzystaj to i nie daj sobą pomiatać."

  Ten urlop miał być przedłużony, o jeszcze 2 tygodnie. Krzyś miał wziąć opiekę na mnie. Ale przyszedł ten paskudny rachunek za gaz. Nie było wyjścia, musiał wrócić do pracy. Jakoś tak z ciężkim sercem go wtedy "żegnałam". Nawet na Twitterze napisałam "Do bani z takim interesem! 3 tygodnie minęły jak z bicza strzelił i znów trzeba będzie odliczać czas do ponownego przyjazdu."

  Tak, bo powoli miałam coraz bardziej dość tej rozłąki. Coraz bardziej byłam zestresowana. Przyjeżdżał w sobotę nad ranem, a w niedzielę po południu wyjeżdżał. I po tym urlopie, gdy jechał do pracy, oboje mieliśmy ciężkie serca. 

  Gdy tamtej niedzieli, Jasiu zawiózł Gucia na bazę, dowiedział się od Niego, że pierwszego dnia wjeżdżając na myjkę, rozbił lustro. Zły omen?

  Do dzisiejszego dnia zastanawiam się, co by było, gdyby nie ten rachunek? Co by było, gdyby faktycznie  Krzyś został dłużej 2 tygodnie w domu? 

  A może to było już z góry przesądzone? Niedawno koleżanka powiedziała mi, że widocznie świeczka Gucia zgasła i ...



 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz