"Nie to przeraża, że każdy umiera - tylko to, że po śmierci już nikogo nie ma."
Władysław Grzeszczyk.
Dzisiaj mija 10 miesięcy, jak Krzysiu nie żyje. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie ma Go wśród żywych. Że nie powie do mnie "Pciółka." To takie okrutne.
W dzień "jakoś" leci. Hałas samochodów, grający telewizor - to wszystko sprawia, że choć trochę minimalizuje się ból. Ale najgorsze są poranki, wieczory (gdy gaszę telewizor i idę spać), weekendy oraz chodzenie na kijki. Bo w tych momentach dominuje cisza. Bo w tych chwilach najbardziej się uświadamia, że JUŻ NIGDY nie będę mogła usłyszeć głosu mojego Gucia.
Wstaję. O 7:00 rano, słyszę wyjątkowo głośne bicie kościelnego zegara. Bo o tej porze Krzyś zawsze puszczał mi pierwszą strzałkę z telefonu. Potem godz. 9:00, bo wówczas rozmawialiśmy. I godz. 19:00, na koniec Jego pracy, gdy zaczynał pauzę. Opowiadaliśmy sobie, jak spędziliśmy dzień i dawaliśmy buziaki na dobranoc.
Weekendy. Nadchodzi piątek, , posprzątam (z wielką niechęcią) i gdy już wieczorem kładę się spać, to za każdym razem uzmysławiam sobie, że moje oczekiwanie na Gucia się skończyło. Że nie będzie wspólnych weekendów, śniadań, obiadów, porannych dyskusji przy kawie, przy kuchennym stole. Niczego nie będzie.
Jestem tym przerażona. Bardzo, ale to bardzo brakuje mi tego. Tak bardzo, że słowo "ogromnie" jest za słabe, aby określić to, co przeżywam. Każdego wieczoru to samo wrażenie, że niewłaściwie kończę dzień, bo czegoś nie zrobiłam. A właściwie, nie zrobiliśmy z Krzysiem razem. Nie porozmawialiśmy ze sobą, itp.
Kijki. To jest dziwne spostrzeżenie. Z jednej strony lubię na nie chodzić, bo nie muszę siedzieć w domu, a z drugiej strony przez całą drogę myślę tylko o jednym. O śmierci Krzysia. No i nie da się się uniknąć widoku ciężarówki. Wczoraj tak było, gdy zobaczyłam samochód znanej firmy transportowej, która mieści się w naszej okolicy. Od razu wiedziałam, że kierowca zjeżdża do domu na weekend. Tak mi się przykro i smutno zrobiło. Momentalnie poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Ale musiałam "trzymać fason".
Powiadają, że czas leczy rany. Ale to nieprawda. Człowiek przyzwyczaja się do bólu. Może wydawać się mniejszy, ale wcale tak nie jest. To jest zbyt wielka wyrwa, aby można ją zakleić. A poza tym, człowiek to nie jest martwy mur, którego można naprawić i będzie jak nowy.
Tak to nie działa!