niedziela, 22 maja 2016

Przypadek czy znak?... Czyli przypadkowi ludzie.

"Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Cóż to bowiem jest przypadek? To tylko usprawiedliwienie tego, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć."

                Wiesław Myśliwski.

 Długo nad tym myślałam, czy mam na ten temat pisać. To przecież zdarzyło się rok temu. Po namyśle stwierdziłam jednak, że podzielę się moimi przypadkowo napotkanymi ludźmi, którzy sami mnie zaczepili.

  Wiosna, rok 2015. Ja, pogrążona w świeżej żałobie po śmierci Krzysia, wracałam z kijków do domu. W środku odczuwałam wielki ból i złość, że zostałam wdową. Gdy zbliżałam się do celu, zaczepił mnie pewien starszy człowiek. Miał na sobie długi płaszcz koloru pustynnego piasku, w ręku trzymał jakąś torbę i kostur. Przypominał zmęczonego wędrowca. Nie znałam Go, pierwszy raz widziałam na oczy. Wskazując ręką na moje nogi, powiedział do mnie: "Ja bardzo Pani współczuję. Życzę dużo zdrowia." Byłam bardzo zaskoczona, ale grzecznie odpowiedziałam dziękuję. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby...

  No właśnie. Na około miesiąc przed ostatnim wyjazdem Krzysia w trasę, usłyszałam od Niego, że ma wyrzuty sumienia, zostawiając mnie samą w domu z chorymi nogami. Ale powiedziałam wtedy Guciowi, żeby tym się nie martwił. Że najważniejsze jest to, aby zawsze bezpiecznie docierał do celu i wracał do domu. Że to przecież wiecznie nie będzie trwało. Rok, dwa i może przejdzie na kurierkę, tak jak planowaliśmy, ewentualnie poszuka się czegoś innego na miejscu....

  Kolejny przypadek zdarzył się pół roku później. Też na kijkach. Siedziałam na ławce w parku i w ciszy powtarzałam: "Oj Guciolku, widzisz umarłeś, nie ma Cię ze mną, nie możemy ze sobą pogadać, nie mogę się przytulić do Ciebie. Co za parszywe życie!" Jednakże mój stosunek do kijków był już inny niż wcześniej. Polubiłam je na nowo, bo dzięki nim nie muszę całych dni spędzać w domu.

  Po odpoczynku na ławeczce, postanowiłam pójść do domu. Idąc tak parkową alejką, zbliżając się do jezdni, zastanawiałam się, w który to dom kilka lat temu przywalił samochód (jakiś dziewiętnastolatek spowodował wypadek). Po przejściu na drugą stronę ulicy, usłyszałam nagle za swoimi plecami męski głos: "Halo, przepraszam Panią bardzo!" Odwróciłam się i zobaczyłam człowieka w wieku około 30 lat, szczupłego, energicznego - mój Boże, jakbym Gucia zobaczyła z lat, kiedy żeśmy się poznali. Pytanie, jakie mi zadał ten Pan spowodowało, że mnie normalnie zamurowało: "Czy wie Pani może, w który to dom samochód uderzył?" Gdyby mi to ktoś opowiedział, chyba bym nie uwierzyła. 

  Następnym razem, gdy byłam w parku, a to było tydzień po tym spotkaniu, również siedziałam na ławce i również to samo sobie w środku powtarzałam - o tej tęsknocie do Gucia, że nie możemy sobie razem spacerować. Gdy znalazłam się w tym samym miejscu, w którym zaczepił mnie ten młody człowiek, potknęłam się o wystający kamień. Powinnam upaść, a miałam wrażenie, jakby mnie KTOŚ przytrzymał. Nie potrafiłam i nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego nie runęłam jak długa.

  Kiedyś przeczytałam na jednym z portali, który został stworzony dla osób przeżywających żałobę o znakach od bliskich zmarłych. Znaki, które mają potwierdzić, że nasi bliscy są faktycznie blisko nas, ale że też łatwo można je przeoczyć. 

  Czy te moje zdarzenia są właśnie takimi znakami, że mój Gucio jest blisko mnie?