czwartek, 23 lutego 2017

Szukając drogi....

"Każdy musi swą ścieżkę odnaleźć sam. Ale to nieprawda, że jest tylko jedna ścieżka. Jest ich wiele. Nieskończenie wiele."

          Andrzej Sapkowski.

  Dawno nie pisałam. Tak jakoś wyszło. Sama nie wiem, dlaczego. Nie dlatego, że nic się w moim życiu nie działo i nie dlatego, że smutek zniknął z mojego serca. Co to, to nie! On dalej jest we mnie. Mój wierny "przyjaciel" nie odstępuje mnie na krok. Fakt, może mniej płaczę, ale zamiast łez, w środku jest bolesny dławiący żal. Myślę, że jeśli ktoś przeżył stratę najbliższej osoby, wie o jaki rodzaj bólu mi chodzi.

  Być może przerwa w pisaniu była podyktowana tym, że wciągnęłam się w czytanie książek. Można powiedzieć, że stałam się maniaczką papierowych stron złożonych w jedną całość. Wciąż poszukuję w nich odpowiedzi na pytania dotyczące sensu życia. Niby wszystko jasne, proste, ale mimo to trudno  zaakceptować autentyczność śmierci.

  Od ostatniego mojego wpisu minęło trochę czasu. Za 3 miesiące i będzie rok. Nie siedziałam bezczynnie. Próbowałam zrobić coś ze swoim życiem. Próbowałam...

  Jakiś czas temu pisałam o wolontariacie w Domu Pomocy Społecznej. Myślałam, że jak się zaangażuję, to mi to pomoże. Że praca z samotnymi ludźmi, da mi choć trochę ukojenia, że możemy sobie nawzajem pomóc. Niestety. To nie takie proste. Wytrzymałam przez pół roku. Musiałam zrezygnować z dwóch przyczyn. Po pierwsze - moja niepełnosprawność fizyczna utrudniała mi zadania, a po drugie - wracałam do domu, do swojej samotności, co jeszcze bardziej mnie przytłaczało. To było ponad moje siły.

  Gdy zaczęłam przychodzić do DPS-u, byłam pełna wigoru i zapału. Nawet, gdy mieszkańcy mówili do mnie - "Że też się chce Pani tutaj przychodzić"- nie dawałam za wygraną. Ale niestety, trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i zrezygnować.

  Mój Boże, jak  bardzo samotność musi boleć, skoro kaleka przychodzi do takiego miejsca.

  Wolontariat wybrałam również z innego powodu. Miałam dosyć tego schematu życia: komputer - książka - telewizor - kijki - i tak na okrągło. Ale przecież ono było takie samo, gdy Gucio był w trasie (ba, nawet wtedy książek nie czytałam), a mimo to nie wariowałam z samotności i tej powtarzalności. 

  No tak to już jest, umiera Twoja druga połowa, a Ty nagle zostajesz w rozsypce i próbujesz pozbierać się do kupy. Nikt nie daje wskazówek, trzeba samemu wybierać drogi. Często po omacku, na czuja. 

  Co teraz?

  Ano poczekam do wiosny. W marcu mają być zapisy w Towarzystwie Uniwersytetów Ludowych na jakieś zajęcia. Może języki obce? I tak na końcu mojej drogi będzie czekała na mnie śmierć. Mam Syna, to dla Niego żyję, więc lepiej będzie, gdy do kresu mojego życia zorganizuję je sobie jakoś. 

  PS. Wolontariat mi nie wyszedł, ale dzięki niemu dwie rzeczy wyszły na plus. Pierwsza - załatwiłam dla mojej chorej Mamy fryzjera, a druga - zobaczyłam swoje większe możliwości niż mają ludzie, którzy są mieszkańcami DPS-u. Samotność jednak nie znika.