czwartek, 30 lipca 2015

Ból samotności.

"[...] ja właśnie płakałem. Nie po wie­rzchu. Czułem coś ta­kiego, jak­by z dru­giej stro­ny moich oczu łzy do wewnątrz mnie spływały. Doświad­czył pan może ta­kiego płaczu?"

     Wiesław Myśliwski.

  Kolejne dni mijają, a ja z każdą chwilą robię się coraz bardziej samotna. Moje wnętrze płacze, bo jest puste. Bez planów, bez celów, nastawione jedynie na jedzenie i spanie. I co z tego, że w sercu jest miłość i tęsknota do mojego Gucia, jeśli to nie jest odwzajemnione. Często mówię do Niego, jak bardzo Go kocham, jak bardzo mi Go brakuje, lecz nie mogę tego samego usłyszeć z Jego ust. 

  To nie jest fair!

  Zakładam maskę. Rozmawiam z ludźmi, coś tam skomentuję na FB, podzielę się jakąś wiadomością, ale przecież to nigdy nie zastąpi Krzysia.

  Czasem wdowy i wdowcy układają sobie życie na nowo. Nie osądzam ich. Mają do tego prawo. Tak zrobiła jedna z moich Cioć, która wyszła wiele lat temu ponownie za mąż. Niestety, po kilku latach po raz drugi została wdową. Jednakże ja bym nie mogła. Nie potrafiłabym. Wciąż widziałabym przed sobą twarz Krzysia.

  Samotność połączona z tęsknotą za Kimś, kto JUŻ NIGDY nie wróci, nie pocałuje, nie przytuli... Bez Miłości. To chyba największy ból na świecie. To wszystko sprawia, że usycha się każdego dnia.

  Czy tak wygląda powolna śmierć?

niedziela, 26 lipca 2015

8 miesiąc.

"Czy można się nie godzić z czymś, co jest sprawą nieuniknioną, jak choćby śmierć?" Nie. Ale protestować wypada."

       Władysław Grzeszczyk.

  Tak, protestuję przeciwko śmierci. Nie dlatego, że wypada. Ale dlatego, że tak dyktuje moje serce i moja dusza. Gdybym mogła znaleźć tego kogoś, kto zarządza tym światem, kto decyduje o życiu i śmierci, przyłożyłabym mu. Kazałabym odwrócić to, co się stało. Zażądałabym zwrotu swojego dawnego życia. Wspólnej weekendowej porannej kawy, wspólnie spędzonych dni, a nawet wyjazdów Krzysia w trasę, by móc na Niego czekać. Tylko, gdzie takiego kogoś znaleźć? Gdzie mam szukać?

  Dziś mija 8 miesiąc od śmierci Krzysia. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Coraz częściej wydaje mi się, że żyje, że jeździ gdzieś tam po autostradach i że za chwilę do mnie zadzwoni. Ach, gdyby można było utkać rzeczywistość z marzeń, która by się urealniła. Jakżeby wielka była moja radość. Płakałabym ze szczęścia. Dosłownie. 

  Mój Krzyś, mój Guciolek kochany, gdzie teraz jest? Czy widzi w tej chwili, co porabiam? 

  Często się zastanawiam, gdzie ludzie zmierzają po śmierci. Już tylu ich pomarło. W Niebie? Jak oni wszyscy się tam pomieszczą?

  Wczoraj były imieniny Krzysia. Jakże rodzice idealnie dobrali Jego imię. Przecież Krzysztof jest patronem kierowców. Czyżby ów patron zagapił się na chwilę? No nie wiem, wszak mój Gucio nie miał wypadku samochodowego. A mając wylew, potrafił bezpiecznie zatrzymać swój pojazd na ruchliwej autostradzie. Krzysztof jest również patronem dobrej śmierci. Czy śmierć może być dobra? Przecież zadaje cios prosto w serce. Kradnie na zawsze spokój ludziom, którzy tu na ziemi zostają. Niszczy wszystkie plany. 

  Pamiętam, że ksiądz na pogrzebie Krzysia powiedział: "Bóg powołał do siebie Krzysztofa." Po co? Kierowców Mu brakowało??? Zapytał się o moje zdanie? Przecież małżeństwo to jedność! Nie rozdziela się go w tak młodym wieku, lecz późno w starości. I to jednocześnie. Aby jedno po drugim nie lamentowało. Aby nie zostawiało wielkiej wyrwy w sercu. 

  Mogłabym zrobić wielki transparent, na którym umieściłabym wszystkie moje żale. Tylko, pod czyim oknem miałabym protestować? Nikt nie zna dokładnego adresu. Nikt nie usłyszy. Wszystkie protesty zostaną nierozpatrzone.

 

wtorek, 21 lipca 2015

Urodziny.

  21.07.2015r. 

  Dzisiejszy dzień powinnam zacząć od telefonu do Krzysia i zaśpiewania Mu "Sto lat" oraz złożenia życzeń, a także wycałowania Go. Choćby na odległość. A może nawet miałby urlop i byłby w domu? Tak, to w zasadzie możliwe. Wszak miał go zaplanowanego na lipiec. 

  Mieliśmy w tym miesiącu robić remont mieszkania i pojechać w góry, zaliczyć spływ Dunajcem. 

  Ech, wszystko poukładało się nie tak, jak trzeba. 

  Dzisiejsza data, to nie tylko urodziny Krzysia. Dzisiaj jest osiem miesięcy od tego, gdy trafił do kliniki po wylewie. To jedne z tych dni, które teraz są i będą dla mnie (w zależności od tego, ile jeszcze pożyję) bardzo ciężkie. Będą ciążyły niczym ciężki kamień na sercu i wciąż na nowo otwierającą się raną. 

  Wracając do urodzin Krzysia. Dziś kończyłby 51 lat. Odszedł tak wcześnie. Zbyt wcześnie!

  Zamiast ciasta urodzinowego, będzie zapalony znicz na grobie. A co z życzeniami? Czego można życzyć UKOCHANEMU, który cieleśnie nie żyje, ale wciąż jest żywy w sercu i w pamięci? Postaram się jakoś to ogarnąć.

  Guciolku, mój jedyny!
  Mam nadzieję, że dobrze Ci tam w Niebie,
  (bo na pewno tam trafiłeś)
  I nie tkwisz w udręce, bo swoich bliskich masz koło siebie.
 

sobota, 18 lipca 2015

Słaba bateria.

  Jakiś czas temu zauważyłam u siebie, że nie mogę dobudzić się z rana, a w ciągu dnia przysypiam i ledwo chodzę. Na dodatek zaczęłam mieć dreszcze, nawet, gdy słupek rtęci na zewnątrz przekracza 30 stopni. Pomyślałam sobie: "Co jest? Przecież nie czuję, żebym złapała jakiegoś wirusa."

  Zmierzyłam sobie temperaturę i aż oczy przetarłam ze zdumienia, bo termometr wskazywał 35,2 stopnie. "Oj, chyba źle trzymałam", skwitowałam. Powtórzyłam jeszcze trzy razy, ale wynik był wciąż ten sam. Poprosiłam Jasia, aby również sobie zmierzył, bo być może termometr jest wadliwy. Ale gdzie tam! U Niego temperatura była prawidłowa.

  Aha! Więc mam tak silne osłabienie, że mój organizm zaczął na nie reagować. Nigdy nie miałam 36,6. Zawsze było to w przedziale 36.0 do 36.3. Ale tak niskiej to nigdy nie miałam.

  Nie tylko dreszcze i przysypianie mi dokuczają. Najmniejszy wysiłek sprawia, że pot leci ze mnie strumieniami, a serce kołacze jak oszalałe. I na dodatek zawroty głowy. 

  Tydzień temu, gdy wracałam z kijków, poczułam, że robi mi się słabo. Jak na złość, w okolicy nie było żadnych ławek, a do murka, na którym można sobie przysiąść, było jakieś 100 m. Jak mi się ta droga dłużyła. Pomyślałam sobie, że zaraz tu padnę. Ot tak, od niechcenia zażyczyłam sobie: "Wiatr by się jakiś przydał." I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poczułam na twarzy świeży podmuch wiatru. Co za ulga! Wiatr mnie tak wachlował, że nawet nie miałam potrzeby zrobić sobie odpoczynku. Powiedziałam tylko półgłosem: "Dziękuję Ci za ten wiatr. Kimkolwiek jesteś. A może to sprawka mojego Gucia?"

  Często czytałam, że po śmierci współmałżonka druga połowa zaczyna chorować na serce. Nie wiem, być może i mnie to dotknęło. Być może wkładam w każdy dzień tak duży wysiłek, do tego dodać ogromną tęsknotę za Krzysiem i ból psychiczny, że serce odmawia posłuszeństwa. Wszak każdy człowiek ma jakąś granicę wytrzymałości. A może to tylko wpływ upałów, które mają wpływ na moje nadciśnienie. Nie wiem, ale czuję się jakby moja bateria miała się za chwilę rozładować.

 

poniedziałek, 13 lipca 2015

Ulubione miejsce.

"Miejsca są trwalsze od czasu i śmierci."

            Wiesław Myśliwski.

 Jakiś czas temu, gdy poszłam do parku, wróciłam z niego przybita. Pewnie dlatego, że to w nim właśnie odbyliśmy z Krzysiem ostatni spacer. Jeśli już postanowiłam, że będę jako tako oddychała, bo życiem tego nie można nazwać, to muszę znaleźć miejsce, gdzie mogłabym chodzić sobie na kijki.

  Nie mogę przemierzać tyle kilometrów, co zdrowy człowiek, a kijki obciążają biodra, które i tak są u mnie w fatalnym stanie. No, ale ruszać się trzeba, żeby zrzucić to, co przez rok nagromadziłam. Najpierw był efekt jo-jo, potem moja rozległa operacja, po której nie wolno mi było przez pół roku się forsować, a która była na miesiąc przed śmiercią Krzysia. Więc, moja rekonwalescencja zbiegła się z ogromnym stresem po Jego odejściu na "tamtą stronę", a w związku z tym dokładką kilogramów.

  Padło na miejscowe glinianki. Z początku była to chęć sprawdzenia siebie, jak daleko mogę zajść o kijkach (o kuli na pewno bym tam nie doszła - nie ma mowy!).

  Myślałam, że to będzie jednorazowa "wycieczka", zwłaszcza, że odpoczywając na ławeczce, przypomniałam sobie, że tuż przed moją operacją, odwiedziliśmy glinianki. Ale nie. Bardzo polubiłam tu przychodzić. Nawet ośmielę się powiedzieć, że pokochałam. Nie wiem, dlaczego? Tutaj przychodziliśmy często z Krzysiem przed ślubem, siadaliśmy na ławeczce, a przed nami na stawie pływały dwa łabędzie. Tej ławeczki już nie ma, są inne. Siadam na jednej z nich i w ciszy rozmawiam z moim Guciem, jednocześnie z tęsknotą spoglądając na drugi brzeg. Powinno mnie to dołować, tak jak park. A jednak nie. Jednak mnie to uspokaja.

  Wczoraj będąc na gliniankach, chciałam pójść do lasku obok. Tam jako dziecko zbierałam ślimaki. Nie na skup. Ot po prostu, dla wierszyka "Ślimak, ślimak, pokaż rogi". Ale sprawność już nie ta, wysokie przeszkody. Gdyby Krzyś żył, poszlibyśmy tam razem i jeszcze w wiele innych miejsc, które nie zostały przez nas odkryte. A było takie jedno z nich. Młodzież nazywa je "Pod lasem". Ponoć bardzo ładne. Na dzień przed moim pójściem do szpitala, chciałam tam podjechać. Ale było już zbyt późno. Powiedziałam wtedy: "Aj Guciolku, będę po operacji, przyjdzie wiosna, to w każdej chwili, gdy przyjedziesz na weekend, będziemy mogli się tam wybrać". 

  Niestety. Nie dane nam to było. Okrutna śmierć postanowiła wmieszać się w nasze wspólne życie.

  Wracając do parku i glinianek. Dwa różne miejsca, które mają wspólne mianowniki. Krzysia i moje dzieciństwo. Jednakże to glinianki ukochałam. Dlaczego? Z powodu wody, która uspokaja? A może z powodu drugiego brzegu, który kojarzy się z "tamtą stroną", a na której jest Krzyś? Myślę, że istnieje jakieś sensowne wytłumaczenie tego faktu i kiedyś się dowiem, dlaczego tak się dzieje.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Wizyta u prawnika.

  Postanowiłam, że wreszcie wezmę się za sprawy, które mają na celu wyjaśnić, czy wylew Krzysia był wypadkiem przy pracy, czy też nie.

  Znalazłam kancelarię adwokacką, umówiłam się na spotkanie. Na dzisiejszy dzień. Już jestem po.

  Pojechałam z całą dokumentacją, jaką posiadam. Pan mecenas okazał się być bardzo miłym i kontaktowym człowiekiem. Niestety, nie dał mi jednoznacznej odpowiedzi. Musi to wszystko sobie na spokojnie przejrzeć. Umówiliśmy się na najbliższy czwartek.

  Opowiedziałam Mu wszystko, co wiem. O przebytej czerwcowej koronarografii, o tym, że nie jestem pewna, czy Krzyś powinien wykonywać dalej tę pracę, o stresie i jeszcze wiele innych sprawach.

  Najgorsze w tym przypadku jest to, że kabiny ciężarówek nie są monitorowane. Bo tak naprawdę nie wiadomo, co się dokładnie stało, że zostały uszkodzone te naczynia w mózgu. Wiadomo, że nagły wzrost ciśnienia to spowodowało. Ale jaki czynnik miał na to wpływ, pozostaje tajemnicą. To mogło być wszystko, np. schylenie się, kichnięcie, nagłe zdenerwowanie się niekorzystną sytuacją na drodze i wiele innych możliwości. Gdyby Krzyś miał wypadek, w wyniku którego doznałby obrażeń mózgu, sytuacja byłaby jasna, a tak to tylko domysły i przypuszczenia.

  No nic. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać do czwartku. Pan mecenas jest kształcony w dziedzinie prawa pracy, więc z pewnością da mi klarowną odpowiedź i ewentualnie poprowadzi sprawę. 

  Tak więc, byle do czwartku.

środa, 1 lipca 2015

Kartki z kalendarza, czyli ostatni wpis Krzysia.

"Byłem też na dworcu kolejowym - tam byłem 1 godz. Lubię patrzeć z tęsknotą na pociągi i wierzę, że i mój pociąg przyjedzie jak przyjdzie czas i zawiezie mnie do mojej Pciółki."

       Autor: Gucio (Krzyś), 21 września 2014r.

  Nie znałam tego wpisu do kalendarza. Jak mogłam go przeoczyć? To pewnie przez tę moją operację. Dużo bieganiny, załatwiania, wiele stresu z powodu przełożonych Krzysia, którzy "umilali" Jemu życie. 

  Krzyś prowadził kalendarze od wielu lat. Zebrała się niezła kolekcja, która stoi na półce w dużym pokoju. Zapisywał różne rzeczy: temperaturę, co na obiad, co robił, itp. Zawsze, gdy wracał z trasy, to mówił: "Masz Pciółka, poczytaj sobie." Czasem były to śmieszne rzeczy, z których się razem śmialiśmy i długo wspominaliśmy. Ostatnimi czasy, to jakby nie chciało Mu się już codziennie pisać. A jeśli już, to były takie smutne wpisy. Zwłaszcza na kilka dni przed wylewem. Teraz wydaje mi się, że Krzyś miał depresję. Przypuszczam, że to z powodu statyn, które lekarze niepotrzebnie przepisali, aby obniżyć cholesterol, który nie był zawyżony.

  Kilka dni po w/w wpisie Krzyś miał sen. Nawet mi o nim opowiadał. Znalazł się w odrzutowcu, obok jakiegoś śniadego człowieka, który powiedział: "Czas ogrzać stare kości, lecimy na Bermudy". Ale Krzyś nie doleciał, zostawili Go. Bermudy są nazywane rajską wyspą. Myślę, że ten wpis i sen są ze sobą powiązane. Dostał w tym śnie jakby odpowiedź na swoją tęsknotę i swoje marzenie.  Dla Krzysia rajem było to, aby na stałe wrócić do domu, w którym z utęsknieniem czekałam na Niego. Nie dane Mu było. Nie dane nam było cieszyć się swoją wspólną stałą obecnością każdego dnia. Zastanawiam się, czy gdybym przeczytała wcześniej o tych pociągach, a potem dowiedziałabym się o tym śnie, to czy mogłabym coś zaradzić?

   Przez te kilka miesięcy od śmierci Krzysia nie byłam gotowa na to, aby zerknąć do tego kalendarza. Bałam się. Zmusiły mnie do tego sprawy związane z załatwianiem odszkodowania za uznanie wylewu jako wypadek przy pracy. 

  +4 stopnie godz. 19:15, to ostatni wpis Krzysia do kalendarza. Data: 21 listopada 2014 roku. W tym dniu mieli Go zabrać do domu na weekend. Nie zabrali. Za to zabrało Go pogotowie i zawiozło do kliniki, aby po 5 dniach umrzeć. 

  Teraz, gdy spotykam ciężarówki, patrzę na nie z jednej strony z taką złością i niechęcią, a z drugiej strony, mam nadzieję, gdy przyjdzie mój czas, to przyjedzie po mnie mój Gucio i chociaż raz się z Nim przejadę, ale za to tam, gdzie wreszcie będziemy mogli żyć razem. Wiecznie.