"Miejsca są trwalsze od czasu i śmierci."
Wiesław Myśliwski.
Jakiś czas temu, gdy poszłam do parku, wróciłam z niego przybita. Pewnie dlatego, że to w nim właśnie odbyliśmy z Krzysiem ostatni spacer. Jeśli już postanowiłam, że będę jako tako oddychała, bo życiem tego nie można nazwać, to muszę znaleźć miejsce, gdzie mogłabym chodzić sobie na kijki.
Nie mogę przemierzać tyle kilometrów, co zdrowy człowiek, a kijki obciążają biodra, które i tak są u mnie w fatalnym stanie. No, ale ruszać się trzeba, żeby zrzucić to, co przez rok nagromadziłam. Najpierw był efekt jo-jo, potem moja rozległa operacja, po której nie wolno mi było przez pół roku się forsować, a która była na miesiąc przed śmiercią Krzysia. Więc, moja rekonwalescencja zbiegła się z ogromnym stresem po Jego odejściu na "tamtą stronę", a w związku z tym dokładką kilogramów.
Padło na miejscowe glinianki. Z początku była to chęć sprawdzenia siebie, jak daleko mogę zajść o kijkach (o kuli na pewno bym tam nie doszła - nie ma mowy!).
Myślałam, że to będzie jednorazowa "wycieczka", zwłaszcza, że odpoczywając na ławeczce, przypomniałam sobie, że tuż przed moją operacją, odwiedziliśmy glinianki. Ale nie. Bardzo polubiłam tu przychodzić. Nawet ośmielę się powiedzieć, że pokochałam. Nie wiem, dlaczego? Tutaj przychodziliśmy często z Krzysiem przed ślubem, siadaliśmy na ławeczce, a przed nami na stawie pływały dwa łabędzie. Tej ławeczki już nie ma, są inne. Siadam na jednej z nich i w ciszy rozmawiam z moim Guciem, jednocześnie z tęsknotą spoglądając na drugi brzeg. Powinno mnie to dołować, tak jak park. A jednak nie. Jednak mnie to uspokaja.
Wczoraj będąc na gliniankach, chciałam pójść do lasku obok. Tam jako dziecko zbierałam ślimaki. Nie na skup. Ot po prostu, dla wierszyka "Ślimak, ślimak, pokaż rogi". Ale sprawność już nie ta, wysokie przeszkody. Gdyby Krzyś żył, poszlibyśmy tam razem i jeszcze w wiele innych miejsc, które nie zostały przez nas odkryte. A było takie jedno z nich. Młodzież nazywa je "Pod lasem". Ponoć bardzo ładne. Na dzień przed moim pójściem do szpitala, chciałam tam podjechać. Ale było już zbyt późno. Powiedziałam wtedy: "Aj Guciolku, będę po operacji, przyjdzie wiosna, to w każdej chwili, gdy przyjedziesz na weekend, będziemy mogli się tam wybrać".
Niestety. Nie dane nam to było. Okrutna śmierć postanowiła wmieszać się w nasze wspólne życie.
Wracając do parku i glinianek. Dwa różne miejsca, które mają wspólne mianowniki. Krzysia i moje dzieciństwo. Jednakże to glinianki ukochałam. Dlaczego? Z powodu wody, która uspokaja? A może z powodu drugiego brzegu, który kojarzy się z "tamtą stroną", a na której jest Krzyś? Myślę, że istnieje jakieś sensowne wytłumaczenie tego faktu i kiedyś się dowiem, dlaczego tak się dzieje.