"Jest bowiem kilka odmian ciszy; najlepsza jest ta, która zapada z wyboru człowieka, a nie przeciw niemu."
Dorota Terakowska.
Cisza. Niektórzy pragną jej, jak niczego innego na świecie, a do innych przykleiła się na dobre. Tak, jakby była do nich przypisana. Nieważne, że ktoś sobie tego nie życzy. Ona jest i już.
Od soboty mam spadek formy psychicznej. Nie ma dnia, żebym nie płakała. Widocznie zbyt wiele łez się nazbierało i teraz muszą znaleźć swoje ujście.
Krzyś nie żyje, Jasiu - już dorosły mężczyzna, który na dobrą sprawę powinien żyć na swoim - pracuje cały dzień, żeby móc opłacić studia, a w weekendy jeździ na wykłady.
A ja?
A ja, nie licząc zakupów, jestem skazana na prawie całodzienne siedzenie w domu i jedynymi głosami, które słyszę, to telewizor, radio i odgłosy zza okna. To wszystko. Gdy przychodzi weekend, te ostatnie nawet milkną. Cały tydzień chodzę od jednego pokoju do drugiego w rozpaczy, że mam dość już komputera, mam dość telewizora. Czasami nie mogę na nie patrzeć, tak mi te sprzęty obrzydły. Tak, na wiosnę, lato i wczesną jesienią mam swoje kijki. Ale to też cisza i na dodatek nie mogę za dużo chodzić.
Dlaczego w życiu tak się układa, że pustkę, samotność i przymus obcowania samych z sobą dostają ci, którzy nie są do nich stworzeni?
Pamiętam, gdy przed wieloma latami, zaraz po ślubie, Krzyś wyjechał na miesiąc czasu do innego miasta, bo musiał przepracować okres wypowiedzenia. W tamtych czasach nie było telefonów komórkowych ani skype'a. Zresztą to i tak by nie zastąpiło obecności Krzysia. I ja, choć miałam pracę, którą uwielbiałam, która była moim drugim domem, czułam się w tym wynajmowanym przez nas pokoju bardzo samotna. Nawet praca nie sprawiała mi radości. Ale wtedy wiedziałam, że to potrwa tylko miesiąc, że mój Gucio wróci i będzie wszystko, jak powinno być.
Wspólne lata przeminęły w mgnieniu oka, a ja praktycznie zostałam znowu sama. Z tą jednak różnicą, że nie mam nadziei na powrót Krzysia. Stamtąd nie ma powrotu. To był bilet w jedną stronę.
Mogłabym przygarnąć jakiegoś kota czy psa, ale los zadbał i o to. Silna alergia. Poza tym, finansowo mnie nie stać. Ostatnio musiałam nawet przy kasie oddać płyn do kąpieli. Mogłabym iść do pracy. Ale z moimi spieprzonymi biodrami?
Mam dość takiego życia, bo dla mnie oznacza powolną agonię. W bólu psychicznym. Muszę coś zrobić.
Chodzi mi pewien pomysł po głowie. Myślę nad wolontariatem w Domu Pomocy Społecznej. Kilka godzin tygodniowo. Chcę "popracować" z pensjonariuszami, może będziemy w stanie sobie nawzajem pomóc. Ale to dopiero na wiosnę, gdy pogoda się ustabilizuje, będzie cieplej.
By ta moja "przyjaciółka" choć na trochę się ode mnie odczepiła. Mam już jej dość!