poniedziałek, 26 października 2015

11 miesiąc.

"... rodząc się, zaciągnęliśmy obowiązek śmierci."

               Ignacy Loyola.

  Dzisiaj mija 11 miesięcy, kiedy nie ma już z nami Krzysia. Fizycznie nie ma. Bo to, że żyje wciąż w naszych sercach i myślach, nie ma żadnej wątpliwości. A może nawet jest koło nas i widzi wszystko, tylko nie może nic powiedzieć ani zrobić, bo tego nie ujrzymy ani nie usłyszymy? Inny wymiar, niedostępny dla człowieka.

  Miałam ostatnio dziwny sen. Z piątku na sobotę. Śnił mi się Krzyś, że dostał udar. Pojechałam do szpitala i widzę mojego Gucia z zamkniętymi oczyma, na szpitalnym łóżku. Mówię do lekarza, że musi coś zrobić, a on na to, że nic nie można poradzić. Przekonywałam go, ale był nieugięty. Po jakimś czasie widzę, że Krzyś ma otwarte oczy i rozmawia ze mną. W pewnym momencie mi mówi, że słyszał, jak namawiam lekarza, aby coś robił. Że to było niepotrzebne. Strasznie się zdziwiłam, jak może takie rzeczy wygadywać? No, ale Mu powiedziałam, że skoro tak, to zabieram Go do domu i koniec z ciężarówką. Już dość tego jeżdżenia! A On zadowolony tylko mi przytaknął.

  Nie oszukujmy się. Musiałam przewertować sporo materiałów medycznych, aby się przekonać, że Krzyś naprawdę miał rozległy wylew. Ta krew w Jego mózgu dotarła do najważniejszych komór, a po drodze poczyniła ogromne spustoszenie. Tylko jakoś trudno z tym wszystkim się pogodzić.

  Ten sen poprzedzał dzień, w którym miałam razem z Jasiem i Magdą jechać do Niemiec, na spotkanie rodzin, które zgodziły się oddać narządy swoich bliskich do przeszczepu. Ale nie pojechaliśmy. Dziwna zbieżność. Ale faktycznie tak było, że w rzeczywistości przekonywałam lekarza.

   Powiadają, że człowiek rodzi się do życia. Więc dlaczego umieramy? Bo śmierć jest częścią życia. Taki paradoks. Dwa przeciwstawne sobie zjawiska. Jak je pogodzić? Jak zaakceptować? 

  Naprawdę ciężko.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz