wtorek, 23 lutego 2016

Cisza - moja "przyjaciólka".

"Jest bowiem kilka odmian ciszy; najlepsza jest ta, która zapada z wyboru człowieka, a nie przeciw niemu."

                        Dorota Terakowska.

  Cisza. Niektórzy pragną jej, jak niczego innego na świecie, a do innych przykleiła się na dobre. Tak, jakby była do nich przypisana. Nieważne, że ktoś sobie tego nie życzy. Ona jest i już. 

  Od soboty mam spadek formy psychicznej. Nie ma dnia, żebym nie płakała. Widocznie zbyt wiele łez się nazbierało i teraz muszą znaleźć swoje ujście.

  Krzyś nie żyje, Jasiu - już dorosły mężczyzna, który na dobrą sprawę powinien żyć na swoim - pracuje cały dzień, żeby móc opłacić studia, a w weekendy jeździ na wykłady. 

  A ja?

  A ja, nie licząc zakupów, jestem skazana na prawie całodzienne siedzenie w domu i jedynymi głosami, które słyszę, to telewizor, radio i odgłosy zza okna. To wszystko. Gdy przychodzi weekend, te ostatnie nawet milkną. Cały tydzień chodzę od jednego pokoju do drugiego w rozpaczy, że mam dość już komputera, mam dość telewizora. Czasami nie mogę na nie patrzeć, tak mi te sprzęty obrzydły. Tak, na wiosnę, lato i wczesną jesienią mam swoje kijki. Ale to też cisza i na dodatek nie mogę za dużo chodzić.

  Dlaczego w życiu tak się układa, że pustkę, samotność i przymus obcowania samych z sobą dostają ci, którzy nie są do nich stworzeni? 

  Pamiętam, gdy przed wieloma latami, zaraz po ślubie, Krzyś wyjechał na miesiąc czasu do innego miasta, bo musiał przepracować okres wypowiedzenia. W tamtych czasach nie było telefonów komórkowych ani skype'a. Zresztą to i tak by nie zastąpiło obecności Krzysia. I ja, choć miałam pracę, którą uwielbiałam, która była moim drugim domem, czułam się w tym wynajmowanym przez nas pokoju bardzo samotna. Nawet praca nie sprawiała mi radości. Ale wtedy wiedziałam, że to potrwa tylko miesiąc, że mój Gucio wróci i będzie wszystko, jak powinno być.

  Wspólne lata przeminęły w mgnieniu oka, a ja praktycznie zostałam znowu sama. Z tą jednak różnicą, że nie mam nadziei na powrót Krzysia. Stamtąd nie ma powrotu. To był bilet w jedną stronę.
  Mogłabym przygarnąć jakiegoś kota czy psa, ale los zadbał i o to. Silna alergia. Poza tym, finansowo mnie nie stać. Ostatnio musiałam nawet przy kasie oddać płyn do kąpieli. Mogłabym iść do pracy. Ale z moimi spieprzonymi biodrami?

  Mam dość takiego życia, bo dla mnie oznacza powolną agonię. W bólu psychicznym. Muszę coś zrobić.

  Chodzi mi pewien pomysł po głowie. Myślę nad wolontariatem w Domu Pomocy Społecznej. Kilka godzin tygodniowo. Chcę "popracować" z pensjonariuszami, może będziemy w stanie sobie nawzajem pomóc. Ale to dopiero na wiosnę, gdy pogoda się ustabilizuje, będzie cieplej.

   By ta moja "przyjaciółka" choć na trochę się ode mnie odczepiła. Mam już jej dość!

  

 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz